Autor Wiadomość
boxi
PostWysłany: Pon 10:23, 25 Lut 2008    Temat postu: Polscy Piraci

Stając się bezwzględnymi czcicielami czarnej flagi z trupią główką i skrzyżowanymi piszczelami, Polacy bywali także w głównej bazie sławnego pirata angielskiego kpt. Henry’ego Morgana – Port Royal na Jamajce i głównej siedzibie piratów francuskich na wysepce Żółwiej koło Haiti. Z różnych powodów przenosili się oni z holenderskich na angielskie i francuskie jednostki pirackie. Jednak do największego rozwoju polskiego piractwa na tym akwenie przyczynił się... Napoleon.

W latach 1801–1803 kilkadziesiąt żaglowców przywiozło bowiem na San Domingo dwie półbrygady zorganizowanych na włoskiej ziemi Legionów Polskich: łącznie 5 500 oficerów i żołnierzy. Wraz z 35-tysięcznym korpusem ekspedycyjnym Francuzów walczyć mieli z rebelią czarnych niewolników, którzy poważnie potraktowali hasła francuskiej rewolucji: wolność, równość, braterstwo. Napoleon uznał jednak, że "niewolnicy znieważyli majestat Francji". Rozpoczęły się niezwykle krwawe walki, w których zwyciężyli Murzyni. Pomogła im w tym epidemia żółtej febry i innych chorób tropikalnych, dodatkowo osłabiających francuskie wojska. Część ocalałych z wojennej tragedii legionistów dostała się do angielskiej niewoli i w fatalnych warunkach przebywać musiała na Jamajce, część ( około 450 osób ) osiedliła się na Haiti, część natomiast, z braku innych możliwości zarobkowania, zajęła się piractwem, wykazując się niebywałymi wręcz talentami w tej nowej dziedzinie wojowania.

Jednym z takich pirackich okrętów dowodził kpt. Ignacy Blumer, wcześniej szef batalionu na San Domingo. Zdarzyło się bowiem, że powracający z setką rekonwalescentów po żółtej febrze statek francuski pod dowództwem komandora Bissela zagarnięty został przez brytyjski bryg "Recoon". Anglicy natychmiast uprowadzili na swój okręt Francuzów, natomiast Polakom apatycznie siedzącym wzdłuż burt pozwolili kontynuować podróż do Europy. Gdy synowie Albionu odpłynęli, kpt. Blumer zadziałał błyskawicznie: zdumionym rodakom oświadczył, że obejmuje komendę nad okrętem. Od tej chwili wraz z porucznikiem Lipińskim i Birnbaumem oraz starymi wiarusami legionowymi łupił na karaibskich wodach, dając się mocno we znaki przede wszystkim Anglikom. W rezultacie licznych walk i morskiego rozboju Blumer i jego kompani nieźle się wzbogacili, aż wreszcie uparty kapitan doprowadził swych żołnierzy pod rodzinne strzechy. Sam natomiast zaciągnął się do wojska Królestwa Polskiego i wkrótce mianowany został generałem.

Drugim oficerem, który po kampanii haitańskiej zajął się rozbojem na Morzu Karaibskim, był kpt. Wincenty Kobylański, operujący przeciw Anglikom z terytorium Kuby. Oprócz akcji morskich organizował on także wyprawy lądowe, wymierzone z reguły w Jamajkę i jej kolonialnych rządców angielskich. Zbyt słabe siły uniemożliwiły mu jednak atak na Kingston i Spanish Town, gdzie obozowali polscy jeńcy wojenni. Ponieważ jednak uznał piractwo za zbyt ciężki kawałek chleba, który "nijakiego honoru nie daje", i on powrócił niebawem do kraju.

Stosunkowo późno, bo dopiero w roku 1805, włączył się do akcji pirackich w tym rejonie podporucznik Kazimierz Lux, który 10 proc. pryzy wpłacał na rzecz przebywających w niewoli żołnierzy francuskich, a pewne sumy na rzecz inwalidów wojennych i znajdujących się w potrzebie polskich legionistów. Ci "potrzebujący" nieraz zresztą przystawali do piratów.

Tak było np. z Błażejem Wiśniewskim, prowadzącym oberżę w Santiago de Cuta, gdzie banda Luxa z reguły opijała udane wyprawy na Jamajkę. Kilka lat potem ten ostatni powrócił do Warszawy i długo jeszcze przy ul. Mostowej sprzedawał pieczone przez siebie bułki i rogaliki. Trochę dłużej zbójował na karaibskich wodach porucznik Izydor Borowski, dostarczający zdobytą broń i amunicję bojownikom o wolność Wenezueli: Franciscowi Mirandzie i Simonowi Bolivarowi.

Ostatnim chyba polskim piratem na Morzu Karaibskim był Józef Olszewski, wśród pirackich braci z polska nazwany "Józiem", jeden z dziewięcioroga dzieci ubogiego szlachcica zagrodowego, któremu za ciasno się zrobiło w rodzinnych stronach na Mazowszu. Około 1850 roku popłynął on z flisakami do Gdańska, a stamtąd z Holendrami "do Zachodnich Indiów". Trafił wkrótce na niewielki, ale szybki i sprawny żaglowiec "Salamandra", szmuglujący niewolników z Afryki na karaibskie plantacje kolonialne. Gdy jednak odziedziczył okręt i bogactwa swojego kapitana, w Vera Cruz odpowiednio wyekwipował go, a następnie napadał i rabował statki różnych bander przepływających w pobliżu Kuby, Jamajki i Haiti. Pod koniec XIX wieku jego rozliczne przygody pod piracką flagą opublikował warszawski tygodnik "Wędrowiec".

Źródło: Polska Zbrojna nr 40/2003

Powered by phpBB © 2001 phpBB Group